Dzisiaj mija tydzień narodowej kwarantanny. Wszyscy jesteśmy obywatelami Oranu, który jak u Alberta Camusa zamknął swoje bramy i czekał na koniec epidemii. Przypomniała mi się ta szkolna lektura, bo dzisiaj wszyscy poruszamy te same tematy. Staliśmy się egzystencjalistami usiłującymi na nowo zdefiniować pojęcie człowieczeństwa. Niespodziewanie uwięzieni w domach, skazani na 24 godzinną obecność rodziny i tylko rodziny odkrywamy siebie na nowo. Uczymy się bycia tu i teraz, bo to co przyniesie nam jutro jest wielką niewiadomą.
Zastanawiam się jaka będzie rzeczywistość „po zarazie”, co się zmieni, czego nas ona nauczy. Zewsząd słyszę relacje rodziców, których dzieci muszą przestawić się na e-learning. Większość narzeka na nadmiar zadań i konieczność nadzorowania swoich pociech, ale pojawiają się też coraz liczniejsze głosy, że może i dobrze się stało. Dzieci zmuszone do samodzielnego wyszukiwania informacji, przygotowywania prezentacji i zaplanowania sobie nauki zyskują, zupełnie dla naszego systemu edukacji nieznane, nadludzkie wręcz moce. Przestały wkuwać na pamięć i wreszcie się uczą!
Zamknięci w domach, pozbawieni możliwości zapchania swojego kalendarza do granic możliwości zaczęliśmy ze sobą rozmawiać, czytać książki i bez pośpiechu grabić przydomowy ogródek. Koleżanki odkopały porzucone włóczki i zaczęły dziergać. Wieczorami, znudzeni serialową rutyną odkrywamy karty i scrabble… Gdyby nie kwarantanna boję się, że któregoś dnia mogłabym zobaczyć na ulicy dzieci biegnące za toczącą się fajerką… ileż w końcu można siedzieć przed komputerem.
Ludzie śpiewają na balkonach i planują wakacje nad jeziorem. Wigry dla przykładu, bo tu szybko, bezpiecznie i do tego tanio. Przeglądamy zdjęcia, dzwonimy do znajomych, imieniny świętujemy online. Toasty wznoszone przez Skype powoli przestają budzić zdziwienie, podobnie jak spotkania AA prowadzone na czacie.
Nie wychodząc z domu zwiedzamy muzea i przeglądamy stare roczniki komiksów. Niektórzy odsypiają na zapas i dzielnie zwalczają w sobie chęć włączenia się w domowe obowiązki. Pozostali robią pranie stulecia i segregują szuflada po szufladzie. Część z wyraźną przyjemnością zajada stres. Dopiero co usamodzielniona młodzież przypala pierwszą w życiu, własnoręcznie przygotowaną szarlotkę.
Zajęliśmy się sobą, a czas jakby zwolnił. Czy na pewno? Może to my do tej pory próbowaliśmy zrobić więcej niż dawaliśmy radę?
Zamknięci w domach mamy więcej czasu na myślenie. Okazuje się, że nie potrzebujemy tylu wszelkiej maści gadżetów, którymi tak chętnie się otaczamy. Uciekamy od nadmiaru informacji i bombardujących nas fake newsów, nagle zaczęliśmy je wyłapywać i odrzucać. Oswajamy tę nową rzeczywistość, bo epidemia epidemią, ale życie toczy się dalej i tylko od nas zależy jaką ono będzie miało jakość.
Także my lekarze i przedstawiciele innych zawodów które są służbą, niczym Bernard Rieux z „Dżumy” Camusa, na swój sposób zmagamy się z wirusem. Nie możemy przestawić się na leczenie wyłącznie w cyberprzestrzeni, chociaż próbujemy pomagać i w ten sposób. Pracując na co dzień w szpitalach jesteśmy jednak najbliżej sedna problemu. Na pierwszej i ostatniej zarazem linii epidemiologicznego frontu. My musimy dać radę. Damy, bo kto jak nie my?
Dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek zdajemy sobie sprawę z tego, że w obliczu zagrożenia jedyną wartością pozostają nasi bliscy i nasze z nimi relacje. I to jest coś co warto wynieść z tej globalnej lekcji, którą dziś roboczo nazwę COVID-19.
Wierzę, że świat po koronawirusie nie będzie taki sam. Mam nadzieję, że będzie lepszy. Bardziej dla mnie, bardziej dla moich bliskich, bardziej dla Was.
Dbajcie o siebie.
Kwarantanna, tydzień 1
Joanna