Nie wracając do przyczyn przedłużającego się, przymusowego zamknięcia w domach znacznej części społeczeństwa, po lekturze wielu uduchowionych cytatów, zaczęłam się zastanawiać, ile właściwie miejsca potrzebuję? Pewnie wielu z Was czytało porównania padające z ust wielkich naszego świata, opierające się na tezie, że zarówno na 40 jak i 400 metrach kwadratowych możemy czuć się jednakowo samotni… To prawda. Ale jaka jest przestrzeń, która sprawia, że czujemy się komfortowo?
W 1951 roku jeden z najsłynniejszych architektów Le Corbusier opracował nowy system proporcji. Przeliczał go dla przeciętnego człowieka przyszłości (o przewidywanym wzroście 183 cm, z uniesioną ręką mierzącego 226 cm, mierzę zdecydowanie mniej). Opierając się na regule złotego podziału, przystosował go do potrzeb współczesnego świata. Praktycznym zastosowaniem Modulora – bo tak nazwał swój wzorzec – był na przykład projekt Unite d’Habitation w Marsylii. Dziś wszyscy kojarzą go ze znienawidzonymi w komunie bloczyskami z szarej płyty, które jednak nijak się mają do założeń Corbusiera. A postawione jeden na drugim, wypełnione mikro pokoikami wręcz zaprzeczają jego teoriom. „Corbu” uważał, że ludzie tylko w kontakcie z innymi, w pobliżu sklepów, szkół, punktów usługowych i miejsc pracy mogą czuć się dobrze.
Ilustracja: schemat oparty na pracy Corbusiera przedstawiający człowieka i jego wymiary w pomieszczeniu
Przyjęło się jednak, że wielkość zajmowanych pomieszczeń jest wprost proporcjonalna do statusu społecznego. Dlatego też ważne osobistości zajmują przestronne pałace, a prezesi rezydują w ogromnych gabinetach oddzielonych od interesantów pokojem sekretarki.
Synonimem luksusu, także w naszym kraju, stało się wybudowanie własnego domu, najlepiej ze sporym ogrodem, takim, by sąsiad wertykulujący trawnik nie snuł się po widnokręgu.
Wymogi kwarantanny i „ustawowo” narzuconej odległości, która nas powinna oddzielać, sprawiają, że w tym oddaleniu czujemy się coraz bardziej izolowani. Na powitanie w realu (i nie mam tu na myśli wielkopowierzchniowego sklepu) trącamy się łokciami, spotkania odbywamy w wirtualnej rzeczywistości, a nasze domy i mieszkania tchną pustką. Niezależnie od stanu posiadania tęsknimy do tych prostych przyjemności wynikających z goszczenia przyjaciół, przygotowywania rodzinnych kolacji czy rozmów o niczym w kawiarnianym ogródku.
Na osiedlowych balkonach odbywają się koncerty, pomiędzy budynkami spragnieni kontaktu trenerzy oferują odpowiednio nagłośnione treningi, lokatorzy prześcigają się w ilości wysianych na centymetr kwadratowy pomidorów. Zawiązują się kooperatywy zakupowe, zbiorowe zamówienia na wypieki i dostawy świeżych kwiatów od hodowców. Wszystko w imię ratowania wspólnego dobrostanu.
Mieszkańcy podmiejskich osiedli nagle zapragnęli kontaktu z pozostawionym za szpalerem tuj sąsiadem, a ci którzy go nie mają masowo wykupują dostęp do Netflixa żeby ludzi chociaż na ekranie popodglądać.
Ile więc miejsca potrzebuję? Dziesięciu czy stu metrów kwadratowych? Kto miał rację Corbusier ze swoją jednostką mieszkaniową, czy Mies van der Rohe, projektujący domy z rozmachem?
Czego nam do szczęścia potrzeba? Chociaż to zabrzmi naiwnie, wszyscy odkryliśmy to na nowo. Drugiego człowieka! Po prostu człowieka.
Joanna