Kochani, właśnie wróciłam z wakacji i chcę podzielić się z Wami moimi przeżyciami. Choć w tym roku oświadczałam beztrosko, że nie jadę na urlop, bo…nie mam kiedy, w porę oprzytomniałam i udało mi się wybrać termin: 20 lipca! Wiecie, jak to jest, gdy wydaje się, że świat się bez Ciebie zawali i nie możesz ruszyć się z miejsca? Zawsze tak mam. Przed wyjazdem pozostało jeszcze jedno pytanie – dokąd jechać? Jedno było pewne – Europa. Najlepiej ta mniej odwiedzania przez turystów i mniej poznana. Wybraliśmy Rumunię. Przed podróżą przyrzekliśmy sobie, że podczas urlopu nic nie musimy - jedziemy w ciemno, dokąd dojedziemy, tam będziemy. I wyjechaliśmy.
Naszą podróż rozpoczęliśmy od noclegu w Tokaju, węgierskim miasteczku znanym na całym świecie ze słynnych win. Nie mogliśmy oprzeć się, żeby przed południem nie zwiedzić miasta. Jest nieduże i urokliwe, a jego główną atrakcją wciąż jest słynna piwnica Rákóczi (1), synagoga oraz górujący w centrum kościół pw. Serca Pana Jezusa. Nas jednak zauroczył relikt z dawnej epoki, bliski naszemu pokoleniu (2) oraz wystawa regionalnych win w nieco niezwykłych opakowaniach (3). Około południa ruszyliśmy do Rumunii.
1
2
3
Granicę przekroczyliśmy w Petea i dojechaliśmy do Satu Mare. Satu Mare, jak wiele miejscowości w Transylwanii jest dwujęzyczne, gdyż znaczną część mieszkańców stanowią Węgrzy. Krótki spacer w zupełności wystarczył, aby zapoznać się z najważniejszymi miejscami. Od razu zaskoczyło nas – tak jak i później w całej Rumunii - współistnienie obok siebie współczesnych, stawianych w okresie reżimu blokowisk i budynków z absolutnie niespotykanymi, unikatowymi zabytkami. No i wielokulturowość oraz różnorodność religijna. Obok siebie stoją przepiękna cerkiew, katedra prawosławna, synagoga oraz kościół ewangelicki. Taki obraz jest codziennością Rumunii i skłania do przemyśleń. Przecież to nie religia dzieli ludzi, ale ludzie sami tworzą podziały, często posiłkując się religią. Ta myśl będzie nam towarzyszyła przez całą podróż, a spotykane po drodze dziesiątki cerkwi, kościołów, synagog i świątyń w każdym małym czy dużym mieście i w rumuńskich wioskach zawsze były pretekstem do rozmów o tolerancji, ale też o jej granicach. Na pewno budynkiem w Satu Mare, przed którym należy się pochylić i w wyobraźni przenieść się do okresu jego świetności sprzed lat, jest wybudowany na samym początku XX wieku hotel Dacia (4). Obecnie podupadły, smutno wyglądający, ale zgodnie z informacjami, czekający jeszcze na renowację. Wybitny przykład secesji. Na jego tyłach stoi imponująca, również z początku XX wieku wieża strażacka, z której roztacza się niezwykły widok na okolicę (5). Zaraz obok znajduje się uroczy bar - miejsce spotkań awangardowej młodzieży. No i wszechobecny kontrast - obok perełek architektonicznych, tzw. Szatmarski Manhattan – okrutnie nieatrakcyjny Pałac Administracji, będący osiągnięciem komunistycznych architektów, wybudowany na zlecenie partii w 1972 r. (6). Na zdjęciu widać też plątaninę kabli elektrycznych - to kolejny charakterystyczny widok w Rumunii.
4
5
6
W Satu Mare wypiliśmy doskonałą kawę i ruszyliśmy w kierunku Baia Mare. Po drodze dopadł nas głód, ale ponieważ w Rumunii znalezienie przydrożnego baru albo motelu z restauracją wcale nie jest takie proste (a chcieliśmy, żeby było regionalnie, niekomercyjnie, z charakterem), dojechaliśmy do Apa. Trafiliśmy do knajpki Camorra z niezwykłym wystrojem wnętrz i uroczym właścicielem (7, 8). Gospodarz z sumiastym wąsem, cygarem w ustach, w ciemnych okularach i wykrochmalonej białej koszuli ostentacyjnie rozpiętej na piersi przywitał nas powtarzając we wszystkich znanych mu językach: „dzień dobry”. Na nasze nieszczęście kelnerka posługiwała się wyłącznie rumuńskim i w tym też języku było menu. Uratowały nas obrazki. Dzięki nim dowiedzieliśmy się, że ciorbă to nazwa typowych zup na bazie rosołu, do których dodaje się różne składniki: kurczaka, fasolę, wołowinę, niekiedy również pomidory. Ciorbă ma charakterystyczny, nieco kwaśny smak i mnóstwo czosnku. Ta zupa tak bardzo nam zasmakowała, że stała się podstawą naszych posiłków podczas całego pobytu w Rumunii. Klasykiem kuchni rumuńskiej jest ciorbă de burtă (zupa z brzucha), ale o niej nieco później.
7
8
W Baia Mare znaleźliśmy nocleg w malutkim hoteliku La Fontana, położonym bardzo blisko starego miasta. Co nas urzekło w stolicy Maramureszu, nad którą dominuje Wieża Stefana (9). Pięknie odnowiona starówka, fantastycznie oświetlona w nocy, tanie piwo w wielkich kuflach z najstarszego browaru Timisoara oraz bardzo serdeczni, uśmiechnięci ludzie. I panujący spokój. W Baia Mare warto odwiedzić bardzo elegancką restaurację z pubem, powstałą przy działającej od połowy XIX wieku rodzinnej, najstarszej w Transylwanii wytwórni palinki (10, 11).
9
10
11
Następnego dnia na śniadanie zjedliśmy słynny rumuński omlet z serem. Szczerze? W ogóle nas nie zachwycił, ale po takim posiłku mieliśmy wystarczająco dużo siły, aby wyruszyć w dalszą trasę. Celem był znany na całym świecie Wesoły Cmentarz w Sapancie, wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO (12). Pomysłodawcą cmentarza był miejscowy stolarz artysta Ioan Stan Patras (13), po śmierci którego tradycję kontynuuje jego uczeń – Dumitru Pop Tincu. Ich dziełem są unikatowe krzyże i kolorowe nagrobki, opisujące zmarłego, jego pracę, życie i okoliczności śmierci. Niektóre napisy wcale nie są miłe dla zmarłych! W miejscowym muzeum opowiedziano nam niezwykłą historię. Koledzy japońskiej dziennikarki telewizyjnej, Imoto, zamówili dla niej nagrobek (14) i zaprosili ją do Rumunii w celu celebrowania Jej urodzin. Zgodnie z opowieścią, dziennikarka zamiast się zachwycić pomysłem kolegów, omal nie dostała zawału serca! Opowieść ta skłoniła mnie do refleksji nad naszą naturą i zaczęłam zastanawiać się, co jeszcze ludzie są w stanie wymyślić, aby stać się oryginalnymi? I dokąd to nas zaprowadzi? Nie muszę chyba dodawać, że dziennikarka nie zabrała ze sobą prezentu. Dla zainteresowanych: u miejscowego artysty można zamówić niezwykły nagrobek, a jego koszt to od 500-2000 Euro. Warto się spieszyć, bo nie wiadomo jak potoczą się losy cmentarza - z relacji miejscowych wynika, że nie ma kto objąć schedy po artyście. Czasami przyjeżdżają studenci sztuki, podpatrują, ale na razie chętnych na kontynuację tradycji brakuje.
12
13
14
Aha, i jeszcze na koniec muszę wspomnieć o miejscowym marketingu! Wystarczy przyłapać turystów (tym razem my padliśmy łupem) na robieniu zdjęć oryginalnej chatce (15), a wtedy należy szybko wyjść z domu, językiem migowym zaprosić turystów do środka, sprzedać trochę na siłę (ale jak nie kupić, jeśli jest się gościem w prywatnym domu?) haftowaną chusteczkę (produkowaną seryjnie), zapozować do zdjęcia i gotowe! Za takie „usługi” zgarnia się kasę dużo większą niż za pamiątki kupowane od stojący przy drodze sprzedawców (16). Koniec końców wszyscy są zadowoleni! I turyści, dający się trochę nabrać, ale w rezultacie usatysfakcjonowani fajnymi zdjęciami (no i haftowaną chusteczką) i mieszkańcy, czerpiący z ludzkiej naiwności środki do życia.
15
16
17
Nasz pobyt w Sapancie był naprawdę inspirujący. Po obfitym objedzie złożonym oczywiście z rumuńskiej zupy i tradycyjnej polenty, ruszyliśmy w kierunku Torocka. Po drodze zajrzeliśmy do Sighetu Marmaiei, w którym zwiedziliśmy niezwykle ciekawe i przerażające muzeum komunizmu. Będąc turystami z kraju, który ma bardzo podobną własną historię, a także pamiętając „tamte” czasy, zwiedzanie muzeum jest bardzo wartościowe i niekiedy poruszające. Nie chcę rozpisywać się o smutnych rzeczach, a tym bardziej „politykować”, ale naprawdę polecam to miejsce. Oprócz podróży sentymentalnej to także kawał historii Europy. Przy okazji zawsze można dowiedzieć się czegoś nowego. Ja na przykład po raz pierwszy usłyszałam o „eksperymencie Pitesti”. Tym, którzy interesują się historią komunizmu, ale też psychologią i socjologią, proponuje zapoznać się z tym zagadnieniem - bardzo smutna, przerażająca historia.
Późnym wieczorem, około 22 dotarliśmy do Torocka (nazwa węgierska)/Rimetea (nazwa rumuńska). Głucho wszędzie, ciemno wszędzie….Gdzie szukać noclegu? Na szczęście otwarty był jedyny bar/winiarnia. Młody Rumun, węgierskiego pochodzenia wykazał się niezwykłą serdecznością, obdzwonił kilka osób i w końcu udało nam się znaleźć nocleg na dwa dni. Zdecydowaliśmy bowiem, aby zatrzymać się tu na dłużej i trochę odpocząć. Noclegu udzieliła nam przemiła starsza pani, mówiąca głównie po węgiersku, co nie do końca dawało nam możliwość prowadzenia długich dyskusji ani wyrażenia wdzięczności. Pokój był w starym domu, urządzony zgodnie z modą sprzed kilkudziesięciu lat. Niezwykłą przyjemnością było jednak przebywanie w pokoju, w którym znajdowały się książki datowane na początek XX wieku (17, 18). Rimetea/Torocko leży u podnóża Szeklerskiej Skały (19) i jest zamieszkana w większości przez Węgrów. Jest to przepiękna, malownicza wieś, z licznymi odrestaurowanymi domami dzięki zaradności mieszkańców i zdobyciu finasowania na początku 90. lat XX wieku. Przechodząc koło domów (20) czujemy się jak w bajce – czysto, schludnie, malowniczo. I cicho! Słychać okalające góry. Turystów jest niewielu, głównie Węgrzy, aczkolwiek praktycznie każde domostwo oferuje nocleg. Ludzie są niezwykle przyjemni, bardzo gościnni. W tej niewielkiej miejscowości jest też muzeum etnograficzne, zabytkowy młyn, dwa kościoły (unitariański i cerkiew prawosławna), wspomniana winiarnia, doskonała restauracja oraz pomnik żołnierzy radzieckich. Wszystko dosłownie na kilkuset metrach kwadratowych. Kilka lat temu Robert Makłowicz nakręcił jeden ze swoich odcinków programu kulinarnego właśnie w Torocku (Kliknij by zobaczyć ten program ). Serdecznie polecam!!! W sercu wsi, na rynku jest ujście górskiej wody, której smaku nie da się zapomnieć .
18
19
20
To były dwa wspaniałe dni w Torocku. Fantastyczne powietrze, doskonałe miejsce na długie spacery, świetna kuchnia. Czas jakby się zatrzymał, ale niestety, na wakacjach, na których nic nie musisz (sic!), ciągnie cię dalej, żeby zwiedzać inne miejsca i poznawać nowe zakątki. W Torocku dotarło do nas, że po tych kilku pierwszych dniach zakochaliśmy się w Rumunii. Nie ma zmiłuj, jedziemy dalej! Kierunek: delta Dunaju.
CDN.
Joanna
WARTO WIEDZIEĆ Ceny w Rumunii są porównywalne z cenami w Polsce, a za niektóre posiłki czy noclegi można zapłacić mniej niż w naszym kraju. Posługiwanie się rumuńską walutą jest bardzo łatwe - najprościej przyjąć, że 1 leja to 1 złoty (na naszą niewielką korzyść). W Rumunii koniecznie należy mieć przy sobie gotówkę, ponieważ w wielu miejscach nie ma terminali płatniczych, a nawet jeśli są, to Rumuni niechętnie z nich korzystają. Wyjątkiem są oczywiście duże restauracje, sklepy czy stacje benzynowe. Z bankomatami też może być problem, bo nie ma ich zbyt wielu, a te które są, czasami odmawiają współpracy. |