„Nie milkną echa dotyczące głośnego rozwodu Phila Collinsa z Orianne Cevey.” Może i nie milkną, ale mnie skutecznie udało się nie dosłyszeć ich rozchodzącego się błyskawicznie huku… aż do chwili, gdy dopadło mnie samochodowe radio. To z niego dowiedziałam się, że Orianne zarzuciła mężowi uporczywe uchylanie się od seksu i… używania mydła. (Uściślijmy dla jasności, że mydło występuje tu nie w charakterze gadżetu do domowych igraszek, ale jako środek utrzymania higieny.)
Pewnie nie zwróciłabym uwagi na to dziwaczne wyznanie, gdyby nie zupełnie świeża sprawa wyznań kilku celebrytów dotyczących ich częstotliwości (nie) mycia się. Okazuje się, że wodę postanowili oszczędzać: Johny Depp (w sumie po roli słynnego pirata mógł się przyzwyczaić), Matthew McConaughey, Brad Pitt, Robert Pattison, Mila Kunis czy Julia Roberts (What?!) Wow! Jak to się teraz mawia!
Wyznania dotyczące nieużywania mydła, dezodorantu, czy poddawanie się konieczności zmiany ubrań dopiero gdy zaczną śmierdzieć mogą nieco zweryfikować moje podejście do oglądanych filmów. Ale co tam, gdy opublikowano pierwsze „higieniczne spowiedzi” ruszyła prawdziwa lawina. Okazuje się, że gwiazdy nie są odosobnione w awersji do (zbyt) częstego mycia.
Nie tylko ja lekarz, wiem, że sekretem zdrowej skóry jest nienaruszanie jej indywidualnego mikrobiomu. Na skórze żyje mnóstwo bakterii, które nie tylko jej nie szkodzą, ale wręcz – co ciekawe - pomagają. Taki na przykład gronkowiec skórny (Staphylococcus epidermidis) to bakteria potencjalnie śmiercionośna. Występuje nie tylko na skórze, ale i w błonach śluzowych jamy ustnej oraz… drogach moczowo-płciowych. Może zabić, gdy dojdzie do obniżenia odporności lub po jakichś inwazyjnych zabiegach, ale w swojej mądrości na co dzień zamiast mordować co popadnie rekrutuje komórki immunologiczne zwalczające infekcje, by w efekcie unicestwiać rozmaite patogeny.
Wraz z rozwojem nauki dowiedzieliśmy się nie tylko o tym jak rozprzestrzeniają się choroby zakaźne, ale także o istnieniu bakterii, wirusów i wielu innych potencjalnych zagrożeń. Co za tym idzie pojawił się szalony pomysł, by się ich WSZYSTKICH RAZ NA ZAWSZE POZBYĆ. Ponieważ na zawsze się da, należało procedurę regularnie, skutecznie i jak najczęściej powtarzać. Stąd kariera mydła, którego do końca XIX wieku używano tylko do… prania. Mydło ma odczyn zasadowy i zasadniczo jest solą – a ten właśnie produkt zaczęliśmy sobie nadmiernie fundować na skórę na początku XX wieku. Trzeba przyznać, że wielu się opierało. Woleli tradycyjną łaźnię parową albo wręcz wyłącznie tradycyjne, DOROCZNE kąpiele. Jak się jednak oprzeć reklamie? Utrzymywała się z niej prasa, można więc powiedzieć, że reklamy szamponów i mydeł serwowane w sporej dawce do każdego wydania, zdecydowały w dużej mierze o jej sukcesie. Niebawem pojawiła się telewizja i tu mydlany bank zupełnie rozwalił system. Nastała era, w której ludzie zaczęli się myć i to codziennie! Tak kochani, to było nie tak dawno, może zaledwie 100 lat temu. Co prawda po jakimś czasie okazało się, że cudowne właściwości pachnącej piany być może jako cywilizacja nieco przeceniamy i zaczęły nam doskwierać rozmaite choroby skóry, których wcześniej NIE BYŁO…, ale i na to znalazło się rozwiązanie. Wynaleziono syndety – czyli mydła bez mydła, emulsje, żele… tylko nadal używane są codziennie, dwa, trzy, cztery razy dziennie!
Nastała więc epoka super sterylności, a wraz z nią... epidemia AZS, alergii kontaktowych, wziewnych i co tam jeszcze… Ich początek nie wiedzieć czemu łączy się w czasie ze słodkimi reklamami puszystych niań nurzających rumiane niemowlęta w odmętach mydlanej piany. To tyle.
Nie chcę zajmować oficjalnego stanowiska odwodzącego Was od codziennych kąpieli, napiszę tylko, że zdaniem niektórych naukowców na przykład w zwalczaniu trądziku mogłoby pomóc zwiększenie ilości bakterii równoważących nader regularnie usuwany mikrobiom.
A Phil Collins ma się dobrze, jak na razie, inne „brudasy” też. Hmm
Monika