Od jakiegoś czasu w mediach karierę robi nowa choroba. Towarzyszy pandemii COVID-19, a nawet powiedzieć można, że jest przez nią potęgowana. Spotyka ludzi w każdym wieku, zarówno kobiety jak i mężczyzn, nie omija nawet dzieci. Być może czytającym ten tekst także zdarzyło się zaobserwować u siebie jej objawy? Co to za przypadłość? Ma co najmniej kilka nazw, najczęstsze to zoom face albo zoom boom, a jej przyczyną jest coraz częstsze, wymuszone przez pandemiczne okoliczności korzystanie z kamerek internetowych. To właśnie za ich sprawą użytkownicy, skupiają się przesadnie na wyglądzie swojej twarzy znajdując w niej coraz więcej niedoskonałości… Znacie to? Przypominacie sobie ten moment, kiedy wiecie, że za chwilę rozpocznie się konferencja (lekcja, wykład) online, albo zwykłe spotkanie na jakimkolwiek komunikatorze z wideo chatem? Nawet najbardziej obojętny na swój wygląd użytkownik Internetu poświęca chwilę na przeczesanie włosów, przestawienie/włączenie lampy czy poprawienie tego co widać w tle. To odruchy najzupełniej naturalne. Chcemy być przecież odpowiednio postrzegani. Są natomiast użytkownicy cyfrowej przestrzeni, dla których spotkania online stanowią poważny problem.
Zderzeni z widokiem swojej nienaturalnie powiększonej twarzy automatycznie wyolbrzymiają wszelkie, niewidoczne najczęściej dla innych, a wręcz wydumane mankamenty urody. Każda mikro-blizna, zmarszczka, podkrążone oczy, nie mówiąc o asymetrii, nieodpowiednim kształcie lub wielkości nosa, ust, czy wystającym o minimetr podbródku, urastają do rangi makro-problemu, z którym nie da się wprost żyć. Skupienie na swoich niedoskonałościach przygnębia i nie pozwala w wystarczającym stopniu poświęcić uwagi samemu spotkaniu. Jedyne co po nim pozostaje to złość i przygnębienie.
Przed epoką Instagrama i rozmów wideo takie karmione wewnętrznym przekonaniem niezadowolenie z wyglądu, my lekarze, nazywaliśmy dysmorfofobią i jako chorobę mieliśmy od dawna zakwalifikowaną i w sumie nie tak znowu często spotykaną. Teraz okazuje się, że dzięki pandemii choroba należąca do grupy zaburzeń psychodermatologicznych „weszła na salony” a nawet zawitała pod przysłowiowe strzechy. Coraz więcej się o niej mówi.
Najczęściej przyjmowaną formą „samoleczenia”, w sumie ogólnodostępną i to bez recepty, jest wyłączanie kamery, kiedy tylko jest taka możliwość albo używanie wszelkiego rodzaju filtrów. Takie działania często wystarczają „pacjentowi”. Zdarza się jednak, że problemy z samooceną prowadzą do poważniejszych konsekwencji. Strach przed konfrontacją swojego fizis z wyobrażeniem o nim i z innymi uczestnikami spotkania, nie pozwala do niego dołączyć. Chorzy doświadczają poczucia coraz większego wykluczenia i z pozoru niewielki problem urasta do rangi prywatnego dramatu.
Są też tacy, którzy próbują od razu rozwiązać problem. Za najszybszą i najkrótszą drogę uznając wizytę w gabinecie medycyny estetycznej. Oczekując natychmiastowej korekcji tam, gdzie niekoniecznie akurat jest ona potrzebna. Pacjenci często nie mogą pogodzić się z jakąś niewielką zmarszczką, ale nie potrafią zrozumieć, że dużo gorsze i bardziej niebezpieczne jest to, że korzystają namiętnie z solarium. A przecież zamiast ubolewać nad kształtem nosa, powinni swoją uwagę zwrócić na problem odwodnionej skóry albo występujących na niej zanieczyszczeń.
Niesamowite, jak często odkrywamy na nowo problem zaburzonej samooceny. Znacie na pewno tę historię: Lustereczko powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy w świecie… i żeby czasy nie wiem, jak się zmieniły zawsze znajdzie się jakieś podłe zwierciadło, które powie, że jest ktoś od ciebie piękniejszy. I chociaż nie jesteś próżna/y, to ciężko tak na co dzień konfrontować się z tymi piękniejszymi, młodszymi, albo po prostu lepiej wypadającymi przed obiektywem.
Tyle się mówi o retuszowanych okładkach magazynów, filtrowanych zdjęciach, niedających się spełnić oczekiwaniach, a mimo to ludzie wciąż cierpią. Naukowcy z Royal Society for Public Health przebadali ogromną grupę młodych ludzi korzystających z mediów społecznościowych i stwierdzili, że zatrważającą część z nich wpędzają one w potworne kompleksy. Mają one źródło nie tylko w porównywaniu swojego wyglądu, ale i swojego stylu życia. Żeby przynajmniej częściowo temu przeciwdziałać w Wielkiej Brytanii wprowadzono dla przykładu zakaz używania filtrów w zdjęciach komercyjnych. Zawsze to coś. A jeśli chodzi o własny wizerunek widziany na monitorze… pora się z nim po prostu oswoić.
Ola