Najbardziej popularna i ceniona na świecie książka poświęcona sztuce autorstwa E.H. Gombricha zaczyna się tak: „Nie ma w istocie czegoś takiego jak Sztuka. Są tylko artyści.” To bardzo mądre zdanie, które odnosi się co prawda w tym konkretnym kontekście do malarstwa, ale jest tak uniwersalne, jak uniwersalna właśnie potrafi być sztuka. Wam też na pewno zdarzyło się być w muzeum albo galerii sztuki współczesnej i zastanawiać się nad faktem, czy wisząca gdzieś pomiędzy obrazami gaśnica to tylko gaśnica, czy może jednak jakiś rodzaj perwersyjnej instalacji, która ma zwrócić Waszą uwagę. Rozstawione w muzeach drabiny obwieszone żarówkami, piramidy z gnijących jabłek czy porozrzucane „niedbale” książki w takich miejscach - słusznie – budzą niepokój. Czy to już jest Sztuka? Jak się okazuje bardzo podobnie rzecz ma się z literaturą. Są na przykład powieści, które uznaje się za wielkie, które jednak nie każdemu się podobają. Ale jakimi kryteriami należy się kierować by je za takie uznać?
Ostatnio przypomniałam sobie niesamowitą książkę, do której bardzo lubię wracać. Za każdym razem odkrywam jak bardzo jest aktualna i uniwersalna. Według mnie jest ona właśnie przykładem wielkiej literatury. Wielkiej, czyli takiej, którą czyta się jednym tchem, a później bardzo długo się o niej myśli. Także takiej, którą większość czytelników pomija ze strachu, że jej nie zrozumie. Mam tu na myśli powieść „Zabić drozda” Harper Lee. To dzieło sztuki i jeśli komuś jeszcze nie udało się go doświadczyć szczerze polecam. Czyta się ją lekko, wracając myślami do cudów i trudów własnego dzieciństwa. Obserwuje proces dorastania z różnych perspektyw. Towarzyszy w problemach pierwszych niewinnych niedopowiedzeń i kłamstewek, w imię spokoju rodzica, spokoju dziecka, spokoju lokalnej społeczności. Od dziecięcych problemików, strona za stroną podążamy w kierunku poważnych kwestii opierających się o problemy rasizmu, winy, kary i przeznaczenia, któremu tak trudno uciec. Powieść nie postarzała się nawet w kwestii uczestnictwa w zorganizowanej edukacji, wówczas wprowadzonej jako wywodząca się z Prus nowość - system Humboldta, który miłościwie, zanudzając na śmierć kolejne pokolenia uczniów, panuje nam do dziś.
Książka powstała w latach 60. XX wieku, jej akcja rozgrywa się w spalonej słońcem Alabamie (tak, tak tam urodził się mój ulubieniec Forrest Gump) w latach 30., a kiedy czytamy ją dzisiaj… ludzie się nie zmieniają.
Jak już powiedziałam ta powieść, to kamień węgielny światowej literatury i jednocześnie przyjemna, lekka książka, z którą można spokojnie pojechać na urlop. To jak to jest, można być jednocześnie pomnikiem i lekturą do poduszki?
Opowiem Wam pewną historię, być może ją znacie, zaryzykuję. W 1975 roku pewien młody pisarz Chuck Ross, który jakoś nie mógł się przebić na rynku, wiedziony przeczuciem, potwierdzonym zdaniem, od którego zaczęłam dzisiejszy tekst („Nie ma w istocie czegoś takiego jak Sztuka. Są tylko artyści.”) postanowił dokonać pewnego eksperymentu. Wysłał fragment znanej od 1968 roku powieści, która miała wówczas świetne recenzje, do czterech różnych wydawców. Fragmenty podpisał pseudonimem Erik Demos. Żadne z wydawnictw nie zainteresowało się tekstem. Dwa lata później Ross kontynuował eksperyment i wysłał tym razem całą książkę do dziesięciu wydawców, w tym do Random House, który pierwotnie ją opublikował, oraz do trzynastu agentów literackich. I tym razem, książka została odrzucona. Odrzuciło ją nawet wydawnictwo Random House!
To jak to jest? Byłoż to dzieło, czy tylko był artysta?
Nie wiem, jak wypadłby eksperyment z „Zabić drozda”, mam jednak głęboką wiarę w to, że ta książka nie przepadłaby nawet w starciu ze współczesnym, drapieżnym rynkiem wydawniczym. Jak sądzicie?
Z pozdroowieniami,
Joanna