Właśnie przez świat przetacza się druga fala pandemii. Z każdym dniem maleje liczba „covidosceptycznych”, bo wirus atakuje wszystkich, także tych „niewierzących”. W obliczu tego doświadczenia stanęliśmy wszyscy nieprzygotowani, zagubieni w morzu informacji, niepewni. Jednak z każdym upływającym tygodniem coraz bardziej wskazane staje się tu podejście medycyny holistycznej opierające się na założeniu, że organizm jest ściśle związany z wieloma strefami życia pacjenta i skutecznym leczeniem nie jest zajmowanie się wybranym fragmentem ciała, a ogólne przywrócenie harmonii.
W latach 20. XXI wieku, w dobie powszechnego dostępu do informacji wciąż na świecie roi się od płaskoziemców, wyznawców teorii wielkiego resetu i choć wydaje się to nieprawdopodobne - ludzi, którzy nie wierzą w istnienie COVID-19. Nie chcę się nawet zastanawiać jak ogromną szkodliwość społeczną mają takie ruchy. Za to wierzę, że wraz z postępem pandemii ich „nawrócenie” będzie postępować w ciągu geometrycznym.
To z resztą nie pierwszy raz w historii, kiedy odrobina szaleństwa może w efekcie przynieść wymierne korzyści. A ponieważ historia powinna sprawiać, że uczymy się na błędach, opowiem Wam taką, która miała miejsce mniej więcej sto lat temu…
Może kojarzycie pewną monumentalną, modernistyczną budowlę o nazwie Goetheanum (poniżej)? Wybudowano ją w Dornach w okolicy Bazylei (Szwajcaria) jako siedzibę Towarzystwa Antropozoficznego. Często przedstawiające ją fotografie można znaleźć w albumach o modernizmie. Zaprojektował ją Rudolf Steiner austriacki filozof, filozof kultury i mistyk. Tu właśnie pojawia się element szaleństwa, bo genialny skądinąd Steiner, którego znamy dziś głównie z istnienia szkół waldorfskich, w pewnym momencie swojej kariery wypracował kontrowersyjną teorię ANTROPOZOFII.
Filozofia ta opierała się na założeniu, że człowiek potencjalny jest istotą kosmiczną, podczas gdy znana wszystkim antropologia zajmuje się badaniem człowieka aktualnego, czyli poznanego w percepcji zmysłowej. W 1913 roku Steiner powołał Towarzystwo Antropozoficzne, którego zadaniem było badanie świata duchowego i wnikanie w świat ponadzmysłowy, opierające się na przekonaniu, że człowiek powstaje w momencie wtajemniczenia, czyli poznania tego co astralne. Dziś, kiedy cały zachodni świat otarł się o filozofię wschodu, buddyzm czy ajurwedę potrafimy to sobie jakoś wyjaśnić, ale nie wyobrażam sobie, co sądzili o tym współcześni!
Wróćmy jednak do początków ubiegłego wieku. Antropozofia uwiodła wielu myślicieli i zainspirowała kilka ciekawych ruchów i inicjatyw. Najbardziej znana jest oczywiście wspomniana już pedagogika waldorfska, ale powstały wówczas także pedagogika specjalna, rolnictwo biodynamiczne, medycyna antropomorficzna, ruch trójpodziału społecznego czy eurytmia (sztuka aktorska). W powodzi tych wizjonerskich pomysłów zwraca uwagę nowatorskie (dla kultury zachodu) podejście do medycyny, którą Steiner nazywał poszerzoną sztuką leczenia. Bazowała ona na medycynie klasycznej, ale uzupełnionej o tak zwaną „wiedzę duchową”. Steiner, który nie studiował medycyny, zaczął wtedy współpracować z dyplomowaną lekarką Itą Wegman. Propagowali oni podejście do choroby jako stanu zaburzenia równowagi pomiędzy ciałem fizycznym, eterycznym i astralnym. Medycyna antropomorficzna wykorzystywała więc środki lecznicze pochodzące ze świata minerałów, roślin, zwierząt i ogromne znaczenie przypisywała obserwacji natury tych leków oraz ich dopasowania do procesów zachodzących u pacjentów. Brzmi dziwnie? To początek holistycznego podejścia do leczenia.
W walce z pandemią niezwykle ważny jest zdrowy rozsądek i stosowanie się do prostych zaleceń. Wielu chorych mogłoby uniknąć zakażenia wykazując się steinerowską chęcią utrzymania równowagi pomiędzy wzburzonym umysłem, a potrzebami ciała. Trzymajmy się tej myśli i uważajmy na siebie.
Joanna