Naprawdę się staram być na czasie. Czytam tony literatury fachowej, biorę udział w konferencjach naukowych, jeżdżę po świecie, zwiedzam, wciąż się uczę, rozmawiam z ludźmi, ogarniam tzw. Internety, a jednak wciąż coś potrafi mnie zaskoczyć.
Wiecie oczywiście, że jesteśmy wszyscy pochłaniaczami informacji na skalę niespotykaną w dziejach. Podobno dziennie przyjmujemy dawkę odpowiadającą wiedzy średniowiecznego mnicha przyswojonej w ciągu całego jego pracowitego życia. (sic!) Nie idzie to niestety w parze z jej wykorzystaniem, ale słowo się rzekło i pochłaniamy newsy jak smoki. W każdym niepozornym smartfonie tkwi moc obliczeniowa jaka kiedyś, z powodzeniem, wystarczała do wyniesienia rakiety na Księżyc. Większość przeciętnych 12-latków wie jak nazywa się najbliższa nam, poza Słońcem, gwiazda (Proxima Centauri – tak przypominam dla porządku), a hobby moich przyjaciół zdecydowanie nie ogranicza się do zbierania znaczków, albo skądinąd bardzo przyjemnej gry w brydża. Nurkują swobodnie - bez tlenu oczywiście. Jeśli coś zbierają, to amerykańskie półciężarówki z lat 40-tych ubiegłego wieku, ale w skali 1:18 i to wyłącznie w kolorze czarnym dajmy na to. A jeśli grają na gitarze, to bez zespołu, ale za to z samplerem i zbiorem cyfrowych brzmień. Teraz nawet sporty, które się uprawia są co najmniej dziwne. To już nie jest po prostu bieganie, to zaliczanie maratonów. Już nie pływanie, ale udział w triathlonie. Nie zimowe spacery, ale wspinanie się półnago na Kasprowy pośród tłumu innych wyznawców Wima Hofa. Takie czasy.'
Jak każdy szanujący się obywatel mam konta w różnych serwisach. Wiem, jak to działa i chociaż nie jestem przesadną fanką, od czasu do czasu coś tam wrzucę, coś zobaczę, unikając w ten sprytny sposób społecznego wykluczenia. (W końcu to na FB publicznie przyznałam się, że nie oglądałam „Gry o tron”.)
Wydawało mi się, że daję radę, rozumiem z czym to się je - okazuje się jednak, że nie do końca. Wciąż zadziwiają mnie ludzie ludzie-przedmioty, chodzące tablice reklamowe, które całym sobą szerzą handlową misję sprzedaży produktów i usług. Ich życie to realizacja filmowego pomysłu „Truman Show”, w którym biorą udział – niczym tytułowy bohater – nawet niemowlęta. Okazuje się jednak, że można być bardziej humanitarnym i handlować wizerunkiem nie do końca ludzkim, nawet nie humanoidalnym.
Na Instagramie ma konto pewna tleniona blondynka, ostatnio przefarbowała się na truskawkowo. Azjatka. Bardzo młoda i bardzo, bardzo trendy. Na imię ma Imma. Dziś obserwuje ją 333 tys. fanów. Dziewczyna opublikowała już 457 postów, obserwuje 202 konta. Jest chyba nawet ładna. Pewnie dużo dziewczynek się na niej wzoruje. Jest tylko jedno, ale ona nie istnieje. Została od a do z wygenerowana przez grafików komputerowych. Mimo to jej zdjęcia są nie do odróżnienia od tych prawdziwych. Występuje na nich nawet ze swoimi przyjaciółmi, pewnie część z nich jest prawdziwa… A może wcale nie? To jak to jest? Czy to co ona sprzedaje jest prawdziwe, czy też wymyślone? Ten świat to jeszcze prawdziwa ziemia, czy już Matrix? Pracujemy, żeby żyć, czy żyjemy, żeby kupować? Jak to jest?
Imma, powiedz coś.
- I’m a virtual girl. I’m interested in Japanese culture, film and art.
- OMG!
Z pozdrowieniami - Monika