Wakacje. Zasadniczo czekamy na nie jak na zbawienie, ale jak już przychodzi co do czego zaczyna się stres. Kolejny. Jak by nam ich na co dzień brakowało. Wydawałoby się, że kolejne miesiące naznaczone pandemią, wybuchem wojny w Ukrainie, szalejącą inflacją, o braku stabilizacji politycznej nie wspominając, wystarczająco nas nie przeczołgały, żeby tak przyjemnym tematem jak wakacje się nie denerwować. Ja czułam się w każdym razie dostatecznie przeczołgana, żeby ze spokojem sumienia wybrać czas, miejsce i może nie akcję jak w greckim dramacie, ale towarzystwo, niestety nie wszystkim przychodzi to tak łatwo.
W tej chwili przypominają mi się słowa Charlesa Bukowskiego: „Wszędzie panuje chaos. Ludzie po prostu rzucają się na wszystko w zasięgu ręki: komunizm, zdrową żywność, zen, surfing, balet, hipnozę, terapię grupową, orgie, rowery, zioła, katolicyzm, podnoszenie ciężarów, podróże, ucieczkę od rzeczywistości, wegetarianizm, Indie, malarstwo, rzeźbę, pisanie, komponowanie, dyrygenturę, wyprawy z plecakiem, jogę, kopulację, hazard, alkoholizm, wędrówki bez celu, mrożony jogurt, Beethovena, Bacha, Buddę, Chrystusa, transcendentalną medytację, heroinę, sok z marchwi, próby samobójstwa, szyte na miarę garnitury, podróże odrzutowcem do Nowego Jorku, dokądkolwiek... Te fascynacje zmieniają się nieustannie, mijają, ulatują bez śladu. Ludzie po prostu muszą znaleźć sobie jakieś zajęcia w oczekiwaniu na śmierć.”
Tak się składa, że w okolicach letnich miesięcy – a mamy ich przypominam aż trzy - ludzie zajmują się głównie zadręczaniem się wakacjami. Nie chcę tu źle zabrzmieć, ale celujemy w tym my kobiety.
GDZIE?
Najbardziej pierwotnym zmartwieniem jest udzielenie sobie i najbliższym odpowiedzi na pytanie GDZIE? Gdzie pojechać w tym roku? Tam, gdzie byliśmy 4 lata temu było super, ale ciągle w to samo miejsce? Bez sensu. Tam, gdzie pojechaliśmy w zeszłym roku było okropnie. Nigdy więcej. Dzieci chcą w góry. On na Mazury, a ona nad morze. Oni nie chcą zwiedzać raczej lansować się na mieście, ona leżeć w słońcu nad basenem a on czytać w cieniu ze szklaneczką Mojito. Dzieciom jest to obojętne, byleby był Internet. Taki rodzinny zonk doprowadza odpowiedzialną kobietę na skraj wytrzymałości, na samym wstępie.
Po serii kompromisowych ustaleń, a czasami drobnego przekupstwa - dzieciom pozwolimy wziąć laptopa, Jemu wędkę – udaje się ustalić przyzwoitą odpowiedź na pytanie pierwsze.
KIEDY?
Problem KIEDY jest równie trudny do rozwiązania. Czasami trzeba mieć talent godny dobrze opłacanego maklera, żeby udało się wybrać termin zgodny z oczekiwaniami ogółu. Wydawałoby się, że czasu jest dużo, ale nie. Najpierw trzeba pogadać w pracy. Skoro oni byli w zeszłym roku na urlopie w lipcu, to teraz teoretycznie mogłaby pojechać w lipcu ona (taki był plan od pół roku), ale… teść Zośki właśnie przeszedł operację zaćmy i trzeba się nim zająć. Agata ma 16-go wesele, więc logiczne, że nie odpuści i weźmie tydzień wolnego, Emilii zamykają na sierpień przedszkole więc sama rozumiesz… ok urlop będzie w sierpniu.
Teraz tylko przebukować dzieciakom obóz językowy na lipiec, pomodlić się o plany wakacyjne Jego kolegów, pogadać z rodzicami, żeby zaopiekowali się psem zamiast jechać w sierpniu do sanatorium – w Ciechocinku przecież nawet w listopadzie jest pięknie i można zacząć zamartwiać się dalej.
Z KIM?
Jedźmy sami. Ostatnio jak byliśmy sami było tak romantycznie. Czytaliśmy, rozmawialiśmy z dziećmi, jak akurat miały dla nas chwilę. Robiliśmy kilometrowe wycieczki… No, może nie do końca. Po tygodniu myślała, że oszaleje. Dzieci narzekały, na wszystko, głównie na nudę. On spał do południa a później nadrabiał lektury kiwając się nad rozstawionym sprzętem do wędkowania. Ona… rzeczywiście dużo spacerowała. Bardzo dużo, żeby nie oszaleć z nadmiaru wolnego czasu.
To może z przyjaciółmi? Mają dzieci w podobnym wieku – to się sobą zajmą. Faceci pójdą na ryby, a my z Krystyną ubierzemy się ładnie i pójdziemy jak ludzie do kawiarni na molo.
Jakoś się przecież dogadamy.
ZA CO?
Boże, jak drogo! Drożej niż w zeszłym roku. Drożej niż kiedykolwiek. Jak co roku z wyjątkiem okolic 2011-go, kiedy dolar był po 2 złote. To jednak nie na Sycylię, tylko może do Juraty. Do Juraty? Tam to dopiero drogo. Kiedy dostała ofertę pomyślała, że właścicielka się pomyliła i chce jej sprzedać ten apartament a nie wynająć na dwa tygodnie. To co? Może Chorwacja – 18 godzin w samochodzie, ale przynajmniej woda ciepła i nie pada…
W CO JA SIĘ UBIORĘ?
Trzeba kupić nowy kostium kąpielowy. Ten sprzed pandemii jakoś się skurczył. Sandały? No trzeba, moda się zmieniła. Kapelusz, bo tamten to nie wiadomo, gdzie jest, no i coś dla dzieci. Złośliwie znowu wyrosły ze wszystkiego. Na szczęście on, ostoja, niczego nie potrzebuje. A nie! Sprzęt trzeba wymienić.
JAK JA WYGLĄDAM?
No nie! Jak to się stało? Jak ja wyglądam. Ok do urlopu mam 4 tygodnie, rzucam węglowodany, zapisuję się na siłownię – nie na siłownię nie dam rady, to może jakieś zabiegi ujędrniające, bo schudnę w międzyczasie. A trzeba się jakoś jeszcze opalić, bo jak taka blada na plażę nie pójdę…
I tak bez końca.
Podziwiam, nie naśladuję.
Rozejrzałam się w pracy i uznałam, że tydzień jakoś wykroję. Spakowałam się w piątek po południu. Miejsce wybrałam jakoś tak intuicyjnie, chyba zawsze chciałam tam pojechać. Na miejscu byłam 4 godziny później, bez nowego kapelusza, sukni balowej i wyczerpujących zajęć na siłowni. Pojechałam z najbliższymi, którym akurat też pasowało. Cenowo było umiarkowanie, może trochę drożej niż w zeszłym roku, ale w końcu na co ja pracuję? Byłam w Chałupach, na Campingu. Dawno tak nie odpoczęłam.