Właśnie wróciłam z moich cudownych włoskich wakacji. Mimo obaw związanych z wirusowymi zawirowaniami wszystko szczęśliwie się udało i wypoczęta, pełna energii wróciłam także się do pracy. Prawda jest jednak taka, że jedną nogą utknęłam we włoskim bucie i nie mogę, a może nie chcę, się go pozbyć.
Mam ku temu wiele powodów na przykład tak oczywistych jak nieodparty urok toskańskich krajobrazów, ale dysponuję też całym arsenałem zupełnie nieoczywistych spostrzeżeń. Idąc tropem amerykańskiego hitu „Jedz, módl się i kochaj” do włoskiej kuchni podeszłam zgodnie z duchem propagowanym przez bohaterkę powieści (i filmu). I oczywiście, jak zwykle było to wspaniałe doświadczenie, bo kto nie lubi włoskiej kuchni, ale miało jeszcze jedną wartość, wartość dodaną.
Jak się tak zastanowić to chyba nie znam człowieka, który nie byłby na jakieś diecie. Nawet nie mówię tu o takich klasykach jak dieta kapuściana, Atkinsa czy dr Dąbrowskiej, ale o modnych efemerydach, które mają cudowne działanie… aż do czasu wypłynięcia nowej dietetycznej gwiazdy. Rewelacyjnie odchudzona Adele, która postawiła na sirtfood, czy dziesiątki innych znanych postaci ze świata show biznesu przekonują nas codziennie – to działa! Nowa dieta cud!
Jak, mam nadzieję, wszyscy wiecie, dieta cud nie istnieje, więc nie o niej myślałam klucząc wąskimi uliczkami San Giminiano. Myślałam o tym, że dzisiaj prawie każdy ma jakąś nietolerancję pokarmową, alergię, niechęć czy przekonanie, że coś mu szkodzi. Przy jednym stole siadamy często z: unikającym glutenu, uczulonym na barwniki, wegetarianinem, nie trawiącym laktozy, miłośnikiem cholesterolu, który pochłonie wszystko byle z tego kapało LDL, ograniczającym aktualnie cukier, albo osobą, która pije tego dnia wyłącznie świeżo wyciskane soki z warzyw. Oszaleć można. I nie wiem czemu, ale właśnie pod umbryjskim niebem, pomyślałam sobie jakie to dziwne.
Nie chcę wpadać w mentorski ton, chociaż, niby mogę, w końcu tytuł pozwala i kto mi zabroni, ale dokąd ten świat zmierza? Każdego dnia Internet, telewizja i prasa bombardują nas doniesieniami o tym co jest (aktualnie) zdrowe, a co szkodzi nam podstępnie czyhając na naszą wątrobę, jelita i układ krwionośny. Często nawet nie pamiętamy, ale te same produkty, czasami okazują się być zdrowe, a czasami wręcz zabójcze. Do tego wszyscy chcemy być szczupli, wysportowani, zrobić karierę i poświęcać czas rodzinie, a – jak dobrze wiemy – nie damy po prostu rady, jeśli nie dostarczymy sobie dziennej dawki: awokado (wiecie, gdzie rośnie awokado, w Ameryce Południowej, miliard kilometrów stąd), garści jagód goji (przypomnę, one rosną w Azjii), szklanki roślinnego mleka z konopii (skąd się to w ogóle bierze?) i jeszcze kilku jakże przyjaznych naszej florze bakteryjnej produktów.
A co robią włosi? Włosi jedzą spaghetti, caneloni, pizzę, lasagne, tortelini, ravioli, risotto, zupę minestrone, niezdrowe lody i popijają to wszystko, o zgrozo, czerwonym winem. I wiecie co? Żyją. Całkiem nieźle, tak oceniając na oko.
Ola
P.S. Poniżej kilka "pocztówek", trochę włoskiego, cudownego klimatu zapisanego na "elektronicznej kliszy". Z pozdrowieniami. Ola.